Kasia się obija i nie publikuje tu żadnych notek.
A dzieje się u nas, oj, dzieje!
Wczoraj po raz kolejny dostałam smsa: "Chciałabym w tym roku pieska". Po raz kolejny, bo o psa męczy mnie chyba od początku związku. Pomyślałam szybko, stwierdziłam, że stać nas na psa, mimo że nam się nie przelewa, że w sumie może nasz kot go zaakceptuje, jak weźmiemy szczeniaka i że fajnie byłoby wychodzić na spacery w pogodę i niepogodę, być, że tak powiem, do tego zmuszonym.
Zgodziłam się.
Przeglądanie OLX i jest, taki wymarzony, biszkoptowy maluch. Kasia zadzwoniła i się umówiła na wizytę przedadopcyjną. Ma się odbyć w czwartek, bardzo się stresujemy, że coś pójdzie nie tak albo że ktoś Biszkopta vel Roniego (Ronie to ma być jego imię, czytane Roni) nam sprzątnie sprzed nosa.
Żeby przypieczętować naszą decyzję udałyśmy się do sklepu zoologicznego i zrobiłyśmy rozeznanie, co ile kosztuje, co potrzebujemy, co w ogóle jest dostępne dla piesków. Ja, żeby Katarzyna wiedziała, że mówię poważnie, kupiłam smycz.
A dzisiaj wypożyczyłam w pracy książkę: "Szkolenie psa: jak wychować idealnego pupila" i oddaję się lekturze. Wiem już, że psy wysyłają sygnały uspakajające, że jednym z takich sygnałów jest próba rozdzielenia innych psów lub przytulających się ludzi (i nie, nie jest to zazdrość). I że można psa nauczyć robić kupkę i siku na komendę, a nawet należy go nauczyć załatwiać potrzebę na początku spaceru, a dopiero potem odbywać tę przyjemniejszą część, gdzie może się wyhasać.
Tak więc, trzymajcie kciuki, żeby w czwartek poszło wszystko dobrze. Jak się nie uda z Biszkoptem to przygarniemy innego pieska, ale Biszkopt już zdobył nasze serce...